Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Urlopowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Urlopowo. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 19 września 2013

Tegoroczne wakacje:)


Wakacje jak to wakacje. Późno się zaczęły i szybko skończyły. No cóż. Ale za to jest co wspominać:) Przygotowałam mały pokaz slajdów na którym znajdziecie trochę architektury, trochę plaży, małą przeprawę Motławą, a nawet szczyptę historii;) To jak? zaczynamy? Więc zapnijcie pasy i ruszamy;)

Widok ze św. Katarzyny
Na początek trochę architektury i widok ze św. Katarzyny. Kto wie to wie, a kto nie wie ten się dowie, iż św. Katarzyna jest najstarszym kościołem parafialnym na starówce. W swej historii płonęła 3 razy (o ile dobrze pamiętam). W te wakacje skorzystałam z okazji i wdrapałam się na szczyt jej wieży. Po drodze podziwiałam zegar pulsarowy, który aktualnie jest najdokładniejszym zegarem na świecie. Jeśli chcecie więcej poczytać o tym cudzie techniki zapraszam TUTAJ;) 
Do tej pory panoramę Gdańska oglądałam z wieży Bazyliki, wiedziałam, że jest ogromna ale dopiero jak zobaczyłam ją z wieży św. Katarzyny dotarło do mnie jak jest potężna. Zdjęcia z prawej strony slajdu po części to ukazują. Robi wrażenie prawda?:) No i jeszcze budynek dworca kolejowego. Jest bardzo ładny ale mojego z Przemyśla nie pobije:D (T. wybacz;P)

W następną przygodę poprowadzi nas tramwaj wodny. Bo takim ustrojstwem płynęliśmy na Sobieszewo. Po drodze mijaliśmy m.in. statek z pokładem dla helikopterów:)

Podróż na Sobieszewo
Sobieszewo
W między czasie okazało się, że nawet T. tam nie był więc bawiliśmy się w odkrywców. Znaleźliśmy plażę, na której obsypałam lubego piachem z czego nie był zbytnio zadowolony;) Przedzieraliśmy się przez las, a na koniec pokonywaliśmy bardzo długą drogę w poszukiwaniu środka transportu do domu:D Udało się;)

Kto lubi historię ręka do góry:) Na pierwszy rzut Grodzisko w Sopocie

Grodzisko w Sopocie
Najpierw zwiedza się część muzealną w nowoczesnym budynku. Można dowiedzieć się ciekawych rzeczy o samym grodzisku, które tam kiedyś było nim się je zobaczy. Idąc drogą leśną w górę mijamy szałas, który bardzo łatwo przeoczyć:D Do samego skansenu wchodzi się przez potężną bramę. Mury mają kilka metrów grubości co można zaobserwować na trzecim zdjęciu wraz z przekrojem. Jest i zbrojownia i kowal, a pierwsze co mi wpadło w oko to krosno:) Kuchnia też niczego sobie. Ciekawe, która pani domu odważyłaby się przygotować obiad w takich warunkach?:)

Na drugi rzut idzie Faktoria w Pruszczu Gdańskim.

Faktoria w Pruszczu Gdańskim
Miejsce również bardzo przyjemne i fajnie zrobione. O wiele przestronniejsze i nowocześniejsze niż Grodzisko w Sopocie ale jak dla mnie o wiele mniej klimatyczne. Niektóre chaty są klimatyzowane i były tam pokazy multimedialne oraz róże wystawy muzealne prezentujące znalezione w tym miejscu przedmioty. Mniejsze budynki przedstawiały życie mieszkańców osady, m.in. kowala i bursztyniarza. Gdy weszłam do jednej z nich przestraszyłam się manekina, który był widoczny po odwróceniu się i myślałam że na zawał zejdę z tego świata:D Możemy tam też zobaczyć obiekty kulturowe jak kamienny krąg na pierwszym zdjęciu. 
Oba miejsca polecam odwiedzić gdy są organizowane różne pokazy i wszystko ożywa. Można wtedy o wiele więcej skorzystać niż tak na sucho;)

Na koniec mego urlopowego posta kilka fotek z plaży, na której starałam się być jak najczęściej:) 

Plaża:)
Plaża c.d.:D
Tak, zdecydowanie najprzyjemniejsze chwile to te na plaży:) Pewnie jak zamieszkam w Gdańsku to będę podchodziła do niej podobnie jak tubylcy, ale póki co zamierzam się napawać każdą chwilą tam spędzoną i każdym jej wspomnieniem;) Przy okazji na plaży w Brzeźnie odkryłam najpyszniejsze lody świata. Mój T. mi je pokazał:) Włoskie lody truskawkowo-ananasowe. Przepyszne!!! Oby za rok też były bo naprawdę lepszych do tej pory nie jadłam;) 

Podczas tegorocznego pobytu w Gdańsku miałam również przyjemność spotkać się z naszą blogową koleżanką - Lidką z Misiowego Zakątka:) Spotkanie było bardzo sympatyczne ale o tym już w następnym poście;)

Tym słodkim i miłym akcentem kończę już pisanie. Mam nadzieję, że dobrnęliście choć do połowy:D Tradycyjnym mym zwyczajem pozdrawiam Was serdecznie i życzę wszystkiego dobrego na nadchodzące dni. Trzymajcie się ciepło:) 

P.s. ponieważ jesień już za pasem to na wspomnienie lata taka oto melodia dla Was:

Anna German - "Dookoła kipi lato" ;)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Nie ma to jak u Babci;)


Dziś o dwóch tygodniach jakie spędziłam u babci w czerwcu oraz dość sporo zdjęć;) Życie na wsi toczy się zupełnie inaczej. Mimo pracy w polu czułam jak organizm ładował baterie. Spać chodziłam zdecydowanie wcześniej niż w domu, a zamiast do warzywniaka wychodziłam do ogrodu gdzie jest sałata i koper prosto "z krzaczka". Truskawek na deser też nie zabrakło. W Przemyślu również mamy działkę ale to nie to samo. U babci po wszystko mogę wyjść na bosaka:), a jak siedzi się przy stole w kuchni to za oknem można podziwiać pięknie kwitnące kwiaty zamiast szarego bloku. Z niecierpliwością czekam na ogórki, kukurydzę, groch, marchewkę, bób i pyszne maliny. Bo co z tego, że można kupić gdy nie ma to jak własne. Niczym niepryskane, rosnące i dojrzewające w spokoju dary natury. Gdy się tak czeka i czeka to później smakuje o niebo lepiej:)
W niedzielę postanowiłam skorzystać z ładnej pogody i wybrałam się na spacer. Na początek, w kierunku Sanu. Przecinając główną szosę wchodzimy na drogę gruntową mając po prawej małą kapliczkę, a za nią rozległe pola - błonia...


...Tak sobie spacerujemy podziwiając piękno przyrody...


 ... aż dochodzimy do celu.


Nie mogę też zapomnieć o okolicznych mieszkańcach:)


Ważki są pięknymi stworzeniami i bardzo pięknie pozowały do zdjęć, jednak ujęcie ich w locie to sztuka, której jeszcze nie opanowałam do końca. Wycieczka nad rzekę zaostrzyła tylko mój apetyt na wędrówki więc wybrałam się jeszcze w jedno miejsce. Tym razem w góry - na garb, gdzie roztaczają się łąki i pola, a widoki są piękne. Wędrówkę rozpoczynamy tą ścieżką:


Z lewej strony widzimy ową alejkę, a z prawej strzeżone na górze przez naturę wejście, które gałązka po gałązce odkrywa przed nami piękno okolicy.


Z lewej strony na dole ukazuje nam się łąka, której zbliżenia pokazują nam kolejne slajdy. Za miedzą zaś jest uwiecznione pole ze zbożem położone może z pół metra wyżej niż łąka.




Gdy wdrapiemy się na górę możemy podziwiać piękno okolicy wioski. Zdjęcia do końca nie oddają tego uroku, jednak myślę, że każdy posiada kapkę wyobraźni;)


A wiecie gdzie rosną najpyszniejsze trześnie na świecie? Wiekowe drzewo rośnie właśnie na garbie, na samym szczycie:) Ta dzika czereśnia rodzi najsłodsze owoce jakie kiedykolwiek jadłam. Teraz trzeba uważać przy wspinaczce bo wiele gałęzi już jest na tyle słabe, że w każdej chwili mogą się złamać.


Zdjęcie wyszło takie przez słoneczko, które akurat było nie z tej strony co bym chciała ale na drugą stronę nie miałam możliwości przejść gdyż znajduje się tam wielki rów obrośnięty pokrzywami, a ja akurat miałam krótkie spodenki. Mi się jednak podoba:) Przy okazji zauważyłam księżyc i nie mogłam się oprzeć by nie spróbować go uwiecznić oraz na koniec jeszcze kilka łąkowych kwiatków. To tyle na dziś z mojej strony. Przesyłam pozdrowienia oraz życzę wszystkiego dobrego:)

piątek, 5 kwietnia 2013

Tydzień w Bieszczadach:) - ciąg dalszy;)


Następnego dnia po wypadzie na Smerek ledwo mogłam zejść na śniadanie, nie wspominając o zdobywaniu kolejnych szczytów:) Postanowiliśmy jednak nie siedzieć w pokoju tylko wybrać się na spacer jakąś mało męczącą trasą. Gdy rozchodziłam nóżki potrafiłam chodzić nieco płynniej niż robot więc było dobrze. Postanowiliśmy pójść do Cisnej. Akurat kończyła nam się woda więc przy okazji zrobilibyśmy zakupy i do karczmy wrócilibyśmy autobusem. Jak zostało postanowione tak też zrobione. Przestudiowaliśmy mapę, oprócz drogi głównej była również taka boczna, można ją nazwać wiejską. 


Dzień był pochmurny i od rana była duża mgła, jednak mimo to spacer był bardzo przyjemny. Na początku wędrówki spotkaliśmy psiaka - taki rudawy kundelek. Nazwałam go "Mucha" gdyż pojawił się tak nagle jak piesek Ani, bohaterki bajki o Anastazji;) No więc Mucha towarzyszył nam do samiutkiego końca. Wędrowaliśmy drogą o dziwo odśnieżoną, mimo, że prowadziła nas, jak alejka w parku, między drzewami. Wiła się to prosto, to pod górę, to w prawo lub lewo. Co jakiś czas prowadząc nas nad strumykami. Prawdopodobnie leśnicy jeżdżą nią przez las i dlatego była tak dobrze odśnieżona. Momentami czułam się jak w jakimś tunelu. Nie pamiętam dokładnie ile czasu nam zajęło dotarcie do Cisnej, ale kilka ładnych godzin, zwłaszcza, że tempo nie było specjalnie szybkie:) Na miejscu szybkie zakupy i powrót autobusem, jak to było zaplanowane. Mucha musiał niestety wracać piechotą i ciężko było mi go zostawić. Bałam się też, czy aby na pewno będzie potrafił wrócić sam do domu. Na szczęście jak się później okazało moje obawy były bezpodstawne.

Kolejny dzień zapowiedział się niezbyt przyjemnie. Silny wiatr i padający śnieg to nie był miły początek. Śniadanie dało dużo energii więc mimo aury zdecydowaliśmy ruszyć się z pokoju. Wędrówka po szlakach była niemożliwa. Ponieważ w Cisnej nie zdążyliśmy odwiedzić poczty dlatego tym razem wybraliśmy się w przeciwnym kierunku, a mianowicie do Wetliny. 


Nie było żadnej bocznej drogi dlatego szliśmy szosą. Przystanki autobusowe okazały się tego dnia zbawienne, można było w nich schronić się przed wiatrem, odpocząć i ogrzać herbatką. Szliśmy 3 może do 4 godzin. Przekroczyliśmy rzekę "Wetlinka" i jeszcze kawałek dzielił nas od tamtejszego oddziału poczty. Na miejscu byliśmy o 12.20. Może ta informacja nie byłaby warta uwagi, gdyby nie fakt, że o 12.30 poczta zostaje zamknięta. Aby było ciekawiej ogólnie jest czynna tylko przez godzinę - od 11.30. Mieliśmy dużo szczęścia, że udało nam się zdążyć przed zamknięciem i w ogóle z wyrobieniem w odpowiedniej godzinie:D Po kompleksowych zakupach (widokówki, koperty i znaczki) wróciliśmy do karczmy tradycyjnie autobusem. Powrót do cieplutkiego pokoiku po tej eskapadzie był niesamowitą ulgą dla mych policzków;) Po obiadku wypełniliśmy pocztówki i odpoczywając rozmyślaliśmy o następnym dniu. 

Długo nam to czasu nie zajęło bo przecież należało wysłać widokówki więc znów czekała nas podróż do Cisnej. W sobotę wszystkie poczty są nieczynne, ale skrzynki pocztowe są dostępne 24/h;) Znów spotkaliśmy Muchę i od razu humor poprawił mi się jeszcze bardziej;D Pogoda była o wiele ładniejsza i zdjęcia również ładniutkie wyszły:)



Prawda, że widoczki wspaniałe?:) Gdy wróciliśmy do pokoju na parapecie usadowił się piękny kot, który dostał imię "Ryś". Wzięło się to stąd, iż Tomek pierwszy go zobaczył i mówił abym się nie ruszała bo ryś jest na parapecie i zachowywał się tak jakby naprawdę był tam prawdziwy ryś więc ja się dałam nabrać. No i nasz kocurek został Rysiem;) 

Niedziela - ostatni dzień pobytu. Chcieliśmy zdobyć jeszcze jeden szczyt, tak na miłe zakończenie. Wybraliśmy Fereczatą. 


Na tym dużym zdjęciu widać przysypaną drogę. Musieliśmy ją pokonać oraz inne odcinki całkowicie zasypane. Przedzieraliśmy się przez te zaspy po czym weszliśmy w las gdzie drzewa troszkę osłaniały szlak przed wiatrem, który nawiewał śnieg. Były też ślady więc ktoś już przed nami tamtędy chodził. Nasza wyprawa skończyła się jednak w połowie trasy. Nieoczekiwanie urwała się droga. Tabliczka informowała o robotach drogowych, a taśma zagradzała dalszą drogę. Nie pozostawało nam nic innego jak wrócić. Jednak do karczmy szliśmy boczną drogą, która w pewnym momencie łączyła się z tą prowadzącą do Cisnej.

Tamten tydzień bardzo szybko zleciał, ale na długo zostanie w pamięci. Było cudownie:) A tu czekaliśmy w poniedziałek na autobus, który miał nas zabrać do domu:D



Pozdrawiam Was tym razem słonecznie aby rozproszyć te ponure chmury nad nami:) i życzę wszystkiego dobrego:)

czwartek, 4 kwietnia 2013

Tydzień w Bieszczadach:)


Jak obiecałam wcześniej ten post będzie długi i w zdjęcia bogaty także proszę uzbroić się w cierpliwość;) Mój tydzień w Bieszczadach rozpoczął się 19go marca aby móc spokojnie wrócić na święta do domu. Razem z moim Tomkiem spędziliśmy piękne, męczące i bardzo radosne chwile we wsi Przysłup. Wynajęliśmy sobie pokoik w Karczmie Brzeziniak:


Mieszkało się bardzo fajnie. Pokój przestronny, obsługa bardzo sympatyczna, a tylko do zapachu wody trzeba było się przyzwyczaić. Jeśli chodzi o jedzonko to mają tam bardzo smaczne dania. Szczególnie polecam pstrąga z sosem czosnkowym - przepyszny:) Pierwszy dzień spędziliśmy na rozpakowaniu rzeczy i odpoczynku po podróży. Szczególnie dla mnie była męcząca, przy mojej chorobie lokomocyjnej kilkugodzinna droga pokonana autobusami zdecydowanie mi nie służyła. Za to na następny dzień to się działo:)


Widzicie tą wielką górę za karczmą? Tu macie jej zbliżenie. To Smerek - nasz cel na ten dzień. Ponieważ Przysłup znajduje się w takiej okolicy, a nie innej to żeby wyruszyć czerwonym szlakiem najpierw należało do niego dotrzeć. Zmotoryzowanym byłoby łatwiej, a nam zostały nóżki. Do szlaku szliśmy godzinkę, potem się zaczęło. Najpierw przez mostek, elegancko bez zbędnego wysiłku. Później pod górę i pod górę i ciągle pod górę:D Smerek to najwyższy szczyt z tej części Bieszczadów więc to nie dziwota, że byliśmy padnięci już w połowie drogi. Gdy zobaczyłam deszczochron w którym mogłam odpocząć ucieszyłam się ogromnie. Wiatr się spisał i odśnieżył nam jedną ławeczkę:)  Ciepła herbata w termosie, kanapka i batonik, niczego więcej mi nie trzeba było. Dalsza droga wcale nie była prostsza, choć pod szczyt mniej stroma. Przebrnęliśmy przez las kilkakrotnie gubiąc drogę. Tym razem jednak (w porównaniu do zeszłego roku) mieliśmy więcej czasu i mogliśmy spokojnie odnajdywać znaki szlaku. Najbardziej mordercza była wspinaczka już na sam czubek. Niehamowany drzewami wiatr dawał ostro do wiwatu i gdyby nie kaptury to pewnie urwałoby nam głowy. Nic jednak nie mogło przeszkodzić nam w zdobyciu tego szczytu. Można powiedzieć, że to była sprawa honoru:) 



Ja i Tomek kontra Smerek. Nie lada potyczka, którą udało się wygrać:) Góra ma 1222m n.p.m. Gdy stanęłam na szczycie, z bólu, radości i tych pięknych widoków, miałam ochotę płakać i śmiać się, jednocześnie będąc tak szczęśliwą, że nawet nie jestem wstanie tego opisać. Sople widoczne na krzyżu mają około 10-15cm i są poziome. Daje to wyobrażenie jak tam mocno wieje. Nawet na trawach wystających spod śniegu są poziome:) Następne zdjęcia to już droga w dół.


Wracaliśmy utorowaną przez siebie ścieżką. Nie mogłam się powstrzymać i zostawiłam pamiątkę w postaci bieszczadzkiego aniołka:) Śniegu było po pas. Całą drogę na górę musieliśmy się przedzierać przez zaspy śniegu. Gdy się zapadliśmy trzeba było wychodzić na czworaka bo inaczej się nie dało. Nie mieliśmy rakiet śnieżnych, ale za to stuptuty spisały się na medal:) Podczas powrotu do karczmy nóg praktycznie nie kontrolowałam. Tomek mówił, że miał tak samo. One jakoś same nas niosły słuchając nie wiadomo jakich mocy. Miłym akcentem było zachodzące słoneczko, którego promienie udało mi się uwiecznić na zdjęciu:) Odgłos rzeki, którą się przekraczało na początku uzmysławiał nam, że jesteśmy już blisko szosy. Jeszcze tylko kawałeczek i będziemy na równej asfaltowej drodze, bez potykania się i zapadania w śniegu. Jednocześnie oznaczało to ponad godzinkę marszu do karczmy. Postanowiliśmy w międzyczasie złapać stopa. Samochodem dotarliśmy w 5 minut. W pokoju zaczęliśmy się śmiać i gratulować sobie wyprawy próbując odpocząć na wygodnym łóżku:) W zimowych warunkach pokonaliśmy tą trasę w nieco ponad dwa razy dłuższym czasie niż podają tabliczki informacyjne przy wejściu na szlak. Łącznie zajęło nam to około 8 godzin wędrówki pod górę i w śniegu po pas:) 

Kolejne dni opowiem w następnym poście bo ten wyszedł dłuższy niż się spodziewałam:D Tymczasem pozdrawiam Was serdecznie życząc wszystkiego dobrego:)

niedziela, 1 kwietnia 2012

Piękny czas


Witajcie po przerwie:) Chciałam zrelacjonować mój ostatni wypad w Bieszczady:) Przygoda rozpoczęła się 23 marca. Wyruszyliśmy samochodem z Przemyśla w 5 osób. Następne dwie osoby miały dojechać wieczorem. Kierowaliśmy się w stronę Leska. Potem dotarliśmy do wsi Strzebowiska, gdzie mieliśmy zarezerwowany jeden z domków w "Osadzie Magury". Domki drewniane, z kominkiem, łazienką, w pełni wyposażoną kuchnią. Dostępna jest też sauna:) Bardzo przyjemnie się w nich przebywało. Było klimatycznie, zwłaszcza wieczorem, a gwiazdy były tak blisko, aż się prosiły by wyciągnąć rękę i sięgnąć jedną stojąc na tarasie. Sobota rozpoczęła się od pobudki, śniadania oraz szykowania się do pierwszego wypadu. Wybraliśmy się do Chatki Puchatka. Nie obyło się bez przygód i przemoczonych butów. Śniegu było bardzo dużo i gdy noga się zapadła to sięgał prawie do pasa. Na szczęście obyło się bez kontuzji:) Zdjęcia przedstawiają tą drogę i widoki ze szczytu:


Nie zrobiłam zdjęcia samej Chatki i na prawdę nie wiem jak to się stało:P ale podlinkowałam wcześniej do ich strony, także można zobaczyć:) Na górze odpoczęliśmy na ławeczkach i ruszyliśmy na dół. Szło się zdecydowanie szybciej i o wiele więcej śniegu dostawało się do butów. Ja marzyłam tylko o powrocie do domku na obiad i odpoczynku:) Ogólnie powrót był zaplanowany na niedzielne popołudnie ale ja z Tomkiem zarezerwowaliśmy sobie dodatkowe 3 dni w sąsiedniej miejscowości. Gdy nadeszła niedziela rozdzieliliśmy się. My zostaliśmy we wsi Smerek, a reszta ekipy pojechała zdobywać Wielką Rawkę i potem do domu. Mieszkaliśmy w pensjonacie "Paweł nie całkiem święty". Gdy będziecie kiedyś w tamtych okolicach serdecznie polecam to miejsce. Pokoiki śliczne, obsługa przesympatyczna, a jedzonko pyszne i na prawdę można się najeść do syta:) Byliśmy tam do środy. Przez ten czas nie działo się nic nadzwyczajnego, nie licząc zgubienia w lesie przy zdobywaniu góry Smerek. Całe szczęście, że byłam z narzeczonym, który  po odnalezieniu drogi dzielnie mnie zaprowadził bezpiecznie do pokoju:) Po tych akcjach wieczorem bardzo bolały nogi, a rano ledwo zeszłam na śniadanie. Ból szybko został zrekompensowany cudnie spędzonymi chwilami na wędrówkach po okolicach. Nie udało się dotrzeć na szczyty ze względu na śnieg i obawę przed kolejnym przemoczeniem butów. Odkryliśmy jednak fajne miejsca i zakątki, np. punkt czerpania wody na terenie lasu gminy Cisna. Było tam fajne miejsce na ognisko i nie mogliśmy oprzeć się pokusie. Tomek dzielnie zabrał się do roboty:) Kolejne zdjęcia przedstawiają właśnie okolice Smerka:







Ognisko oczywiście zostało starannie ugaszone przez zasypanie go śniegiem, a my ruszyliśmy dalej. Po drodze wpadło mi w ręce trochę szyszek, gałązek z choinek, bazie i piórko więc miałam ładną pamiątkę. Dobrze, że uwieczniłam ją na zdjęciu gdyż teraz to już z niej dużo nie zostało. W środę nastał dzień nieuniknionego powrotu. Po obfitym śniadaniu ruszyliśmy na podbój przystanku autobusowego, z którego autobusem dotarliśmy do Leska, a tam przesiadka i dalej do Rzeszowa. Wieczorem wróciłam do Przemyśla. Bardzo długo będę pamiętać ten wypad i już nie mogę się doczekać powtórki z rozrywki:) No może z pominięciem zgubienia w lesie:P Biorąc pod uwagę obecną pogodę mieliśmy dużo szczęścia przy wyborze terminu. Było cudownie:)

Pozdrawiam wszystkich serdecznie:)